Książki online

Odcinek 42

Odcinek 42

W drodze na zachód – 1563 

Otworzyłem oczy. Obudziły mnie pierwsze odgłosy wybudzającej się przyrody.

Słychać było poranne śpiewy ptaków. Gdzieś w oddali odezwał się ryczący jeleń. Nad głową zobaczyłem dach starej stodoły. Przez dziury w poszyciu wpadały do środka promienie porannego słońca. W rogu, tuż pod samym dachem na belce wisiało kilka nietoperzy. Zwierzęta nocy. Jako dziecko straszono mnie nimi. Miały pić ludzką krew. Zaśmiałem się w duchu, kiedy o tym pomyślałem. Zawsze, kiedy widziałem, jak latają w ciemną noc zastanawiałem się jak one to robią, że tak sprawnie poruszają się w powietrzu. Nigdy w nic nie uderzają. Teraz odpoczywały po całonocnych wojażach. Zapatrzony w te intrygujące zwierzątka usłyszałam jak obok mnie ktoś się poruszył. To był Jasiek. Wtulił się we mnie. Noc była chłodna. Jednak na sianie spało się bardzo wygodnie. Było miękko i ciepło.  

Kiedy wczoraj wieczorem dotarliśmy do rzeki ruszyliśmy na zachód wzdłuż jej koryta. Wiódł tamtędy trakt. Prowadził na zachód. Idąc tym traktem dostrzegłem nieopodal stojącą w polach zarośniętą chaszczami stodołę. Wyglądała na opuszczoną. Drzwi były lekko zdewastowane, ale dało się je zawrzeć.   

W środku na szczęście nie było żadnych mieszkańców. Tak mi się wydawało na samym początku teraz wiem, że ktoś tu mieszkał.  

Za dnia stodoła wyglądała na bardzo leciwą. Belki były mocno spróchniałe. W dachu było sporo dziur. Dziwne było to, że jeszcze nikt tego nie podpalił.  

Nagle zaważyłem drobny ruch w rogu przy jednej z dziur. To była mała myszka. Weszła do środka bardzo ostrożnie. Rozglądała się w koło poruszając się zapewne znaną jej ścieżką. Biegła sobie wzdłuż jednej ze ścian. Niosła coś w pyszczku. Nagle się zatrzymała i stanęła na tylnych łapach. W śmieszny sposób marszczyła nosek i zaciągała się powietrzem. Coś czuła. Jakiś obcy zapach. Zapewne to był nasz zapach. Uśmiechnąłem się patrząc w jej stronę. Miałem ochotę się ruszyć, ale nie chciałem jej wystraszyć. Okazało się, że to nie nasz zapach poczuła mysz. W przeciwnym rogu leżała żmija. Dość sporej wielkości. Miała odwróconą głowę w stronę myszy i ewidentnie miała ochotę na nią zapolować. I jednym szybkim susem to zrobiła. Jej głowa wystrzeliła jak strzała wylatująca z łuku. Mysz zareagowała i lekko podskoczyła do góry. To jednak jej nie pomogło. Znalazła się dokładnie w takim miejscu na jakie liczyła żmija. Jej zęby z otwartego pyska zanurzyły się w ciele myszy. Ta tylko cicho zapiszczała. Starała się jeszcze wydostać, ale to było bezcelowe. Żmija szybko owinęła się w koło jej ciała i zaczęła ją połykać.  

Poczułem ruch Jaśka. Kiedy odwróciłem głowę w jego stronę ten miał otwarte oczy i przyglądał się jak żmija konsumuje mysz. Nic nie mówił tylko patrzył. Widać było w jego oczach ciekawość. Był tym tak przejęty, że prawie nie oddychał. Oboje się temu przyglądaliśmy. Po kilku chwili mysz była już cała w środku żmii.  

– Zjadła ją. – Odezwał się Jasiek. 

– Tak działa przyroda. Większy zjada mniejszego.  

– Dlaczego tak jest? – Zapytał. 

– Węże są mięsożerne i zajadają mniejsze zwierzęta. 

– Dlaczego nie zjadają trawy jak krowa? 

– Nie wiem. Tak je stworzył Bóg.  

– Bóg? 

– Nie wiesz kim jest Bóg? – Zapytałem zdziwiony. 

– Nie. 

– Widziałeś kiedyś kaznodzieję? 

– Kazno...? 

– Kaznodzieja to taki ksiądz, który prowadzi msze i rozmawia z Bogiem.  

Jasiek patrzył na mnie w dziwny sposób jakby rzeczywiście nigdy nie słyszał o Bogu, biblii i kościele. To było dość dziwne. Jak mógł nie słyszeć o tym wszystkim. Kim on był i skąd pochodził. Matka poprosiła tylko żebym go chronił przed jego ojcem.  

– Kim jest twój tata? – Zapytałem. 

Jasiek nic nie powiedział tylko się rozpłakał. Chyba za szybko zapytałem. Chłopak został sam bez ojca i bez matki. Nie bardzo wiedziałem co mam zrobić? Objąłem go i przytuliłem. Płakał i płakał.  

– Wszystko będzie dobrze. – Starałem się go jakoś pocieszyć.  

– Może coś zjemy? – Zaproponowałem.  

Chłopiec dalej płakał jednak jakby troszkę spokojniej. Teraz nawet on mnie złapał i się we mnie wtulił. Siedziałem tak w starej stodole i pocieszałem małego chłopca, którego matka tuż przed śmiercią poprosił mnie o ratowanie jego życia. Co ja mam z nim zrobić? Najlepiej jak znajdę dla niego jakąś rodzinę. Kogoś kto go wychowa.  

– Jestem głodny. – Odezwał się, a ja się uśmiechnąłem. 

– Zaraz coś zjemy. 

Powiedziałem i sięgnąłem do mojego tobołka po kawałek suszonego mięsa i bukłak z wodą. W torbie był też jeszcze kawałek chleba.  

Chłopak jadł, aż mu się uszy trzęsły. Wyglądał na spokojniejszego. Przynajmniej tak było teraz.  

– Kim jest ten Bóg? – Zapytał nagle. 

– Bóg stworzył wszystko. 

– Wszystko? Nawet tego węża? 

– Węża podobno stworzył Szatan. 

– A, kto to jest ten Szatan? 

Chłopak pytał pomiędzy kolejnymi kęsami jedzenia. 

– Szatan jest przeciwieństwem Boga. Bóg jest dobry, a szatan zły. 

– A, gdzie mieszka ten Szatan? 

– W piekle.  

Odpowiedziałem i zastanawiając się nad jego pytaniami.  

– To jakiś Zamek czy Miasto? 

– Piekło to takie straszne miejsce, do którego trafiają źli ludzie. Albo dobrzy którzy zrobili coś złego.  

– Czyli mój Tata trafi do piekła? 

Zadał to pytanie i patrzył na mnie czekając co odpowiem.  

– Nie wiem. Jeśli jest złym człowiekiem to zapewne trafi do piekła. 

– To dobrze. – Powiedział i spokojnie jadł dalej.  

Przestał nagle zadawać pytania. Kiedy kończył jeść podreptał do pierwszej z dziur w stodole i wyglądał przez nią.  

– Bóg mieszka w niebie i trafiają tam dobrzy ludzie po swojej śmierci. Tacy jak Twoja mamusia. 

Miałem wrażenie, że jednak nie słyszał tego co powiedziałem. Nawet nie wzdrygnął się na moje sowa. Dalej patrzył w dal. Kiedy do niego podszedłem i dotknąłem ten podskoczył i pokazał mi na co patrzy. W oddali traktem jechała furmanka ciągnięta przez jednego konia. Na miejscu furmana siedział chłop w słomianym kapeluszu i białej koszuli. Wóz był takim do wożenia siana. Jechał wolno i spokojnie w przeciwnym kierunku do naszego. Najwidoczniej gdzieś niedaleko była wioska. Powinienem go zatrzymać i zapytać o tę wioskę. Przy okazji może udałoby mi się zdobyć jakiś prowiant? Jednak z drugiej strony bałem się o nasze życie. Jeśli tam pójdziemy to ludzie nas zapamiętają. Będzie można nas znaleźć. Muszę minąć kilka wiosek i dopiero zatrzymać się gdzieś dalej.  

– Musimy być cicho. – Powiedziałem i przyłożyłem palec do ust.  

– Dobrze - odpowiedział Jasiek. 

Furmanka przejechała i zniknęła w oddali. Poklepałem Jaśka po plecach i powiedziałem.  

– Pora ruszać. 

Po kilku chwilach byliśmy na trakcie. Był wąski i raczej mało uczęszczany. Wędrowaliśmy nim jakiś czas nim na horyzoncie pojawiły się dachy pierwszych chałup.  

– Jaśku musimy teraz ominąć tę wioskę.  

– A, nie możemy tam zawitać? 

– Nie, ktoś może nas zapamiętać i jak ludzie Twojego ojca będą rozpytywać, to ktoś mógłby nas wydać. 

– On jest złym człowiekiem. Powinien iść do tego piekła. Może go tam wyślemy. 

– Do piekła czy nieba idzie się po śmierci. 

– To może go zabijemy? 

– Ani ja, ani Ty nie będziemy nikogo zabijać. Chyba że nie będzie innego wyjścia i ktoś będzie nam chciał zrobić krzywdę.  

Jasiek pokiwał tylko głową. Ciekawe czy mnie zrozumiał. Złapałem go za rękę i zeszliśmy z traktu, do lasu którym zamierzałem ominąć wioskę. 

Fragment

"Widok był przerażający. Głowa opadła mu w dół. Włosy zasłaniały twarz. Całe ciało było zalane krwią, która ciekła z gardła. Widok przypominał mu rysunek Leonarda Da Vinci przedstawiający proporcje człowieka. Ten jednak nie był nagi, a ubrany cały na czarno."